Zaparcia, bóle głowy i PMS – o czym nie mówi się w biurze, a co wpływa na efektywność

O fizjologii w pracy, o tym, dlaczego warto przestać się tego wstydzić i jak pracodawca może podejść do tematu dojrzale

W pracy trzeba być skoncentrowanym, skutecznym i odpornym. Najlepiej też spokojnym, zorganizowanym i otwartym na feedback. Ale w międzyczasie może boleć głowa, brzuch może być jak beton, a całe ciało może mieć PMS.

To są konkretne fizyczne stany, które zabierają uwagę, energię, cierpliwość. Tylko że o nich się nie mówi. Bo to za bardzo z ciała, za mało z PowerPointa. Bo „w pracy nie wypada”. Bo „kto to będzie słuchał”.

A jednak – to właśnie one decydują o tym, jak człowiek działa w ciągu dnia. Nie teoria, nie dobre chęci, tylko to, jak się czuje w swoim ciele.

Ciało nie zostaje w domu, kiedy idziesz do pracy

Czasem boli już od rana. Czasem pojawia się nagle, w trakcie spotkania. Zaciśnięty brzuch, pulsująca skroń, napięte plecy. Ale nikt o tym nie mówi, bo przecież „to prywatne”. Tylko że ono nie zostaje w domu. Przychodzi razem z Tobą. Siedzi z Tobą przy biurku. Idzie na spotkanie. Próbuje się wcisnąć w zbyt twarde krzesło, znieść klimatyzację, skupić się mimo bólu.

W korporacyjnych narracjach ciało się często pomija. Liczy się głowa. Efekty. Zaangażowanie. Ciało ma po prostu nie przeszkadzać. Ma wytrzymać, przemilczeć, dostosować się do godzin pracy. A przecież ono działa po swojemu – niezależnie od deadline’ów.

Biuro jako teatr: „jest okej”, choć nie jest

„Jak tam?” – „Spoko”. Standardowy wymiennik. Nikt nie mówi: „nie mogę się dziś skupić, bo czuję, jakby ktoś mi skręcał jelita”. Nikt nie rzuca w kuchni: „mam migrenę i tylko udaję, że słucham, bo nie jestem w stanie przetworzyć dźwięków”. W biurze panuje niepisany zwyczaj: pewne rzeczy zostają w ciele.

To nie bierze się znikąd. Mało która osoba chce być tą, która narzeka. Nikt nie chce słyszeć, że przesadza. Albo że „to pewnie psychiczne”. Więc ludzie zaciskają zęby. I biorą udział w teatrze. Mimo że wszystko w środku krzyczy.

Z zewnątrz – normalny dzień pracy. W środku – walka z ciałem, żeby przetrwać.

Zaparcia i bóle brzucha – sprawy fizjologiczne, które odbierają siły

Są tematy, których nie porusza się przy biurku. I zaparcia są jednym z nich. A przecież to codzienność wielu ludzi. Nie z powodu chorób, ale z powodu trybu życia. Siedzenie przez osiem godzin, z napiętym brzuchem, bez czasu na porządny posiłek, często nawet bez prawdziwej chwili w łazience.

To nie jest coś, co „po prostu boli”. To napięcie, które odcina człowieka od świata. Od myśli. Od koncentracji. Bo kiedy ciało sygnalizuje dyskomfort, nie da się w pełni wejść w zadania, rozmowy, analizy.

Ale nikt nie powie: „nie zrobiłam prezentacji, bo mój układ pokarmowy jest dziś nie do zniesienia”. Nikt nie wpisze tego do systemu jako powodu spadku efektywności. Więc temat nie istnieje. Mimo że jest obecny, codziennie, w dziesiątkach ciał w open space’ach.

Co może zrobić pracodawca, który nie udaje, że ciało nie istnieje

Nie trzeba wdrażać specjalnych procedur, żeby pokazać, że fizjologiczne trudności są czymś realnym. Czasem wystarczy, że zespół usłyszy jasno: „jeśli źle się czujesz – możesz to powiedzieć”. I że to nie zostanie przyjęte jak wymówka, tylko jak informacja, z którą warto się liczyć.

Dobrym sygnałem jest elastyczność – możliwość pracy z domu, przesunięcia spotkania, wyciszenia powiadomień, wyjścia wcześniej bez konieczności tłumaczenia się z każdej godziny. To nie rozluźnia dyscypliny. To pokazuje, że organizacja rozumie, że człowiek nie zawsze działa na pełnej mocy.

Pracodawca, który uwzględnia fakt, że ciało czasem zwalnia tempo, daje pracownikowi prawo do bycia człowiekiem. I często właśnie dzięki temu – ten człowiek potrafi potem zrobić więcej.

Jak zadbać o ciało w pracy, żeby nie musiało się buntować

Nie wszystko da się naprawić systemowo. Ale są rzeczy, które każdy może wprowadzić od razu – bez wielkich zmian. Regularna woda. Kilka minut ciszy dziennie, nawet z zamkniętymi oczami. Przerwa na obiad, który jemy siedząc, a nie scrollując. I czas na to, żeby po prostu odetchnąć, bez bycia dostępnym pod pięcioma kanałami.

Dobrze działa też świadomość własnych granic. Jeśli ktoś wie, że w określonym dniu cyklu ma mniej energii – i nie zmusza się do spotkań na wysokim poziomie kontaktu – to organizm mniej się buntuje. A jeśli w firmie można o tym głośno powiedzieć, bez lęku przed oceną, to całe napięcie nie musi kumulować się w ciele.

Nie chodzi o wygodę. Chodzi o zdrowy rytm, który nie rujnuje organizmu w imię produktywności.

Praca nie powinna polegać na tym, żeby codziennie walczyć ze sobą

Jeśli ktoś przez większą część dnia skupia się na tym, żeby przetrwać, a nie na tym, co ma do zrobienia – to nie jest kwestia zaangażowania. To fizyczne ograniczenie. Ciało, które nie pozwala myśleć, planować, reagować. Które mówi: „nie dzisiaj”.

Udawanie, że to nie istnieje, prowadzi do tego, że ludzie coraz mniej rozmawiają, coraz bardziej się izolują, a z czasem – zwyczajnie się wypalają. Bo praca, która ignoruje ciało, staje się codzienną próbą sił. I nie każdy ma zasoby, żeby ją prowadzić w nieskończoność.

Ostatecznie to nie ból głowy czy PMS obniżają efektywność. Tylko milczenie wokół tych tematów.

Ciało to nie temat tabu, tylko część codzienności

Można mieć świetne kompetencje, duże doświadczenie i świetną organizację pracy. Ale jeśli głowa boli od rana, brzuch jest ściśnięty od napięcia, a zmęczenie cyklicznie rozlewa się po całym ciele – nic z tego nie działa.

Zamiast oczekiwać od ludzi, że będą działać jakby nic się nie działo, lepiej stworzyć warunki, w których nie trzeba udawać. W których można powiedzieć „dzisiaj mam trudniej” i nie usłyszeć: „przesadzasz”.

Bo efektywność nie bierze się z ignorowania ciała. Bierze się z tego, że można w tym ciele spokojnie wytrzymać osiem godzin.

Autor: Care Solutions